Restauracje podczas wakacji- co nas może spotkać
Oto kilka moich doświadczeń restauracyjnych, które mogą się przydać w podróży:
1. Szara jajecznica
Największa porażka jaka kiedykolwiek mnie spotkała to pewien bar na trasie do Grudziądza, zatrzymaliśmy się tam na śniadanie. Zamówiliśmy standardowo- jajecznicę i bułkę. Nie wiem czemu ale polot i wena twórcza odnośnie śniadań opuściła chyba wszystkich przydrożnych restauratorów w całej Polsce. Trafić na coś innego niż jajecznica i parówka można chyba tylko w centrum Warszawy. Zresztą w ogóle trafić na restaurację która serwuje śniadania to niezły fart. Pochodzę z większego miasta, zwanego kurortem nadmorskim, tam nie ma ani jednej otwartej przed 12 restauracji, oprócz Maca. (PS. Dobrej restauracji z rybami też nie ma).
Wracając do naszego zamówienia, na jajecznicę czekaliśmy dosyć długo i to co otrzymaliśmy przeszło nasze najśmielsze/śmiejsze oczekiwania - jajecznica była z proszku i była szara.Szczyt lenistwa i głupoty restauracyjnej został osiągnięty. Do tej pory jak tamtędy jadę, robi mi się niedobrze.
2. Ryby prosto z kutra
Coś takiego nie istnieje w lecie nad morzem. W ogóle rzadko istnieje w rzeczywistości restauracyjnej.
Wiecie, że dorsza się nie poławia od końca czerwca, co za tym idzie cały ten dorsz, co go jecie w smażalni jest mrożony ( i wcale nie w czerwcu). Jestem z tym tematem tak blisko związana, że możecie mi wierzyć. A wiecie, że zamiast drogiej soli, smażalnie serwują tanią pangę. Jak dostaniecie niby solę, która waży więcej niż 250 gram i zajmuje wam pół talerza, to to nie jest sola. Na bank. Łosoś też jest mrożony, tak samo halibut czy karmazyn (nie żyją w Bałtyku). Jak będziecie mieli szczęście to trafi wam się świeża flądra. Jeżeli chcecie te ryby kupić na przystani w okresie letnim i są one w lodzie to znaczy, że najpewniej były rozmrażane. Restauratorzy zaopatrują się w centralach rybnych, które skupują rybę przez cały rok i ją mrożą w dużych chłodniach.
Jeżeli się martwicie plotką o tym, że Bałtyk jest zanieczyszczony to was uspokoję, że jak ktoś 2 razy do roku zje rybę z Bałtyku nic mu nie będzie, one zresztą są na bieżąco badane, a stare przysłowie rybaków mówi: "Jedzcie dorsze, gówno gorsze", a oni wiedzą co mówią...
Z rybami nie tylko jest problem nad morzem, w pozostałej części kraju jest jeszcze gorzej. Pochodzę z domu gdzie ryby to był główny posiłek (nie, nikt nie był rybakiem) przez cale moje życie, mój ojciec jest wędkarzem ale i spędziłam trochę czasu w Skandynawii, a oni się znają na rybach, jak mało kto. Mam zasadę że nigdy nie zamawiam ryby w restauracji kiedy:
- jest to ryba co ma daleko do akwenu wodnego, np. nie zjem w Katowicach flądry, a we Wałbrzychu suma ( nie kojarzy mi się).
-ryba w menu jest proponowana w panierce, dużej ilości ziół, zalana jest jakimś wyrazistym sosem o którym nie słyszałam, no i w pomidorach. Te wszystkie składniki zabijają smak ryby i tłumią charakterystyczny smrodek starości.
- w menu jest pierś z kurczaka na milion sposobów i tylko 2 pozycje na samym końcu z rybami i jest to pstrąg i łosoś (z biedronki).
Nie dziwię się, że tak wiele osób nie lubi ryb, jeżeli w domu nie mają wiedzy aby ją przyrządzić, a w knajpach fundują im taki chłam z cytryną (która też jest po to aby zabijała charakterystyczny smrodek i brzydki posmak, którego świeża ryba nie ma).
3. Nieśmiertelny filet.
Filet to nie jest gatunek ani ryby ani mięsa- musiałam to powiedzieć, bo ja wiem że to nie jest oczywiste. Ale jeżeli uważasz, że najbardziej lubisz fileta to Tobie będzie się tam podobało.
Unikam restauracji,w których najlepsze co robią to pierś z kurczaka z frytkami. Karkówka z grilla (elektrycznego) z frytkami i schabowy z frytkami + surówka z białej starej kapusty. Nie mają kucharza i pojęcia o gotowaniu.
4. Brak samochodów przed restauracją.
Jeżeli widzisz, że nikt nie stoi przed to znaczy, że ludzie już wiedzą, że tam nic dobrego nas nie czeka.
5. Nie bądź pingwinem.
Pamiętam taką historię z lat 90tych jak pojechałam na wakacje z rodzicami. Postanowiliśmy się wybrać na obiad do restauracji w rynku małego miasta. Słabo wyglądała już na pierwszy rzut oka, na zewnątrz i wewnątrz nie było ani milo ani przytulnie. Surowe stoły, zimna sala. Ale nie było nic innego w pobliżu. Mój ojciec zamówił z menu golonkę z kapustą. Często taką potrawę je się z chrzanem, wiec poprosił o chrzan. Chrzanu nie było. Mój tata długo się nie zastanawiał, wstał od stołu poszedł do sklepu obok, dosłownie przez ścianę i kupił sobie chrzan (powtórzył ten numer jeszcze kilkakrotnie w innych miejscach). Czekaliśmy na jedzenie tam chyba z godzinę, aż w końcu przyszło. Niestety po wbiciu noża w golonkę okazała się zamrożona.. I tu pada słynne już pytanie: Co to ja pingwin jestem?! Chrzan kelner dostał w prezencie. Wiec jak widzicie, że wam coś nie gra w miejscu gdzie jesteście, to nie zamawiajcie tam nic.
Oto 5 moich rad wakacyjnych, pobyt w takich miejscach może wasze wakacje kilka godzin później zmienić w koszmar i tak jak ja będzie mieli kolejny czarny punkt na mapie.
Zapraszam na Facebook i Instagram, wystarczy wpisać Socjopani lub kliknąć w link po lewej oraz do komentowania.
Komentarze
Prześlij komentarz